Na tej niewielkiej wyspie nie ma spektakularnych zabytków, nie ma zjawiskowych parków narodowych, ze świecą by szukać lasu, a najwyższy jej szczyt ma niewiele ponad 250 m n.p.m. Malta nie ma rzek, ani jezior, z dzikich zwierząt były króliki, ale i te wybito… Po co więc jechać na Maltę? Czego tam szukać? Kultury. Malta to jeden wielki i bardzo interesujący miszmasz kulturowy, rozwinięty na skalę dużo większą niż sama wyspa. Wyspa, która od zawsze znajdowała się na skrzyżowaniu szlaków i kultur…
Ludzie gestykulują i krzyczą jak we Włoszech. Krzyczą jednak w języku jakimś takim arabskim. Ogromne kościoły na każdym kroku przypominają jednak, że to jeszcze nie Afryka, a ciągle Europa. Przypominają o tym także europejskie stroje, u co poniektórych zbyt skąpe jak na kraj arabski. Czerwone budki telefoniczne i wszechobecny język angielski pozwala poczuć się jak na Wyspach Brytyjskich, ale przepyszne lokalne dania przypominają, że to nie Anglia. Kolonialna zabudowa daje lekkie poczucie, że jest się gdzieś na Karaibach, ale ceny w euro przypominają, że to UE. Maltańska kultura to pomieszanie z poplątaniem, a wszystko w wyniku strategicznego położenia i ciągłego przeplatania się wpływów to włoskich, to arabskich, to brytyjskich. Ale zacznijmy od początku…
Początki Malty
Na początku byli… w sumie to nie wiadomo kto, ale zostawili po sobie owiane tajemnicą świątynie. Wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO do dziś budzą kontrowersje i zainteresowanie archeologów. Taka świątynia Ġgantija na Gozo to dla niewtajemniczonych często sterta gruzu. Jednakże jakby pomyśleć, że ta budowla sakralna ma ponad 5000 lat… Człowiek zupełnie inaczej zaczyna patrzyć na leżące przed nim kamienie…
Po nieznajomych nadeszli Fenicjanie. To prawdopodobnie od ich pradawnego języka pochodzi dzisiejszy maltański, na którym Europejczycy łamią sobie języki. Mimo iż Mussolini próbował światu wmówić, że to tylko dialekt włoskiego, to nawet najmniej wprawne ucho stwierdzi, że pomysł ten był bardzo absurdalny. Krzykliwy i momentami „charczący” maltański to język semicki, czyli bliżej mu do arabskiego i hebrajskiego niźli do włoskiego.
Po Fenicjanach byli Kartagińczycy, notabene też Fenicjanie, tylko wygnani. Przybyli nie z Fenicji, a z północnej Afryki. Zresztą do Afryki Malta miała i ma blisko. Przypomina o tym klimat, choć na początku kwietnia upały turystów nie rozpieszczają.
Rzym
Jak z lekcji historii wiadomo Kartagina przegrała z Rzymianami i to właśnie ci ostatni przejęli także Maltę. Po nich też zostało trochę gruzu i zaczątki chrześcijaństwa. Maltańczycy do dziś są najbardziej katolickim narodem w Europie, tuż po Watykanie. Zresztą ciężko nie zauważyć. Kościół tu na kościele…
Po Rzymianach byli pewnie i chwilowo Germanie, potem Normanowie, Sycylijczycy, Hiszpanie (ci z Aragonii) i prawie Arabowie. Prawie, bo król Aragonii osadził na Malcie Zakon Joannitów, który miał Europę przed niewiernymi obronić i mu się udało. Z obrony tej pochodzi nazwa dzisiejszej maltańskiej stolicy, która została nazwana na cześć Wielkiego Mistrza Jean de la Vallette’a.
Od tamtego czasu na Malcie było w miarę stabilnie. Choć rycerze św. Jana również wnieśli niezłą mieszankę kulturową, gdyż pochodzili z Włoch, Prowansji, Aragonii, Kastylii…. itp itd. Dzięki nim na Malcie podziwiamy dzisiaj wszelkie fortyfikacje i zajadamy się włosko-francusko-hiszpańsko-maltańską kuchnią.
Po Joannitach przyszli Francuzi z Napoleonem na czele. Im Malta zawdzięcza… Brytyjczyków. Francuzi byli znienawidzeni przez tubylców, więc poprosili króla brytyjskiego o pomoc. Ten się zgodził i ustanowił na Malcie kolonię brytyjską, na której wpływy brytyjskie widoczne są do dziś, mimo iż Malta jest niepodległym państwem od 1964 roku.
Angielska kolonia
Wpływy te to przede wszystkim język angielski, w którym dogadać można się zarówno z kelnerem w restauracji, jak i ze starszym panem sprzedającym truskawki przy drodze. Po Brytyjczykach mieszkańcy Malty mają też zamiłowanie do piłki nożnej, bądź co bądź podparte jak nasze polskie… na marnej reprezentacji. Są wspomniane czerwone budki telefoniczne, fish and chips i typowo stoicki, brytyjski spokój. A przynajmniej do momentu wyprowadzenia z równowagi. Wtedy to brytyjskiMaltańczyk zamienia się w Maltańczyka włoskiego…
Zresztą te włoskie wpływy także są dość silne, zwłaszcza w kuchni pełnej makaronów, focacci, pizzy czy owoców morza. Włochów Maltańczycy przypominają też w punktualności, albo raczej w jej braku. Na autobus można czekać i czekać… w końcu przyjedzie. Po co się śpieszyć skoro życie tutaj takie ciekawe!