Dubaj: Betonowa dżungla na środku pustyni
Sztuczne wyspy, samochody ze złota, stok narciarski na pustyni… przepych i bogactwo. Tak Wam się kojarzy Dubaj, prawda? I w sumie właśnie taki jest. Świecący i migocący. Na pokaz. Żeby wszystkich odwiedzających w oczy kłuło. I żeby każdy czuł się tutaj maluczki, bo w Dubaju wszystko musi być największe na świecie.
Jest więc najwyższy budynek świata. Jest największa galeria handlowa. Jest największe koło młyńskie, najwyższy hotel, najdłuższy złoty łańcuch, najdłuższy obraz, najwyższa rzeźba z czekolady… im dalej, tym głupiej, ale naj musi być, choćby miało być najgłupsze.
Gdybym miał się zabawić w psychoanalityka powiedziałbym, że Dubaj jest tworem wyobraźni zakompleksionego smarkacza. W dzieciństwie gnębiony przez kolegów, dorobił się przez przypadek i teraz pokazuje wszem i wobec co potrafi zrobić pieniądz. A ten, we współczesnym świecie potrafi zrobić dużo…
No bo teraz wyobraźcie sobie temperaturę 40 stopni w październiku. Przy tym ogromna wilgotność. Pierwsze zderzenie z tutejszym powietrzem to jak wejście do pieca. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach pomyślałby o wybudowaniu tu stoku narciarskiego? A jest i działa. A w środku można podglądać nawet pingwiny.
Żar z nieba
Ciężko to sobie nawet wyobrazić, ale jest tak gorąco, że człowiek idzie 3 minuty i jest cały mokry. Dlatego w Dubaju się nie chodzi. Klimatyzowane jest wszystko, łącznie z przystankami autobusowymi. Pomiędzy stacją metra a galerią handlową jest klimatyzowany korytarz. Dubaj to nie jest miasto dla pieszych, zdecydowanie. Jeżeli myślicie, że po Dubaju pospacerujecie – zapomnijcie. Zwłaszcza, że jest niedobór przejść dla pieszych, a weź człowieku przebiegnij przez 8-pasmową ulicę.
Także gdziekolwiek się nie chcecie ruszyć, musicie wziąć albo metro (są tylko 2 linie), albo taksówkę, ewentualnie Ubera. Poruszanie się po Dubaju nie należy więc do najtańszych. Zwłaszcza, że odległości są dość spore. Spod Burdż Chalifa – czyli wspomnianego najwyższego budynku na świecie – do Dubai Mariny jedziemy taksówką jakieś pół godziny. Bez korków, a korki także potrafią być tutaj największe na świecie… Momentami zastanawiam się gdzie te tłumy aut pędzą o każdej porze dnia i nocy.
Widoki z palmy
My pędzimy najpierw na palmę, a konkretnie Palmę Dżamira. To jedna z trzech sztucznych wysp w kształcie palmy, które są zaplanowane w mieście. I jedyna ukończona i zabudowana. Mieszkania tu są niebotycznie drogie i to mimo tego, że sama konstrukcja się zapada i grozi jej całkowite zalanie. Deweloper zapewnia jednak, że to normalne…
Na końcu Palm Jumeirah jest hotel i to nie byle jaki. To Atlantis Resort – jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli w mieście, o czym przypominają auta stojące pod wejściem. Wewnątrz, oprócz basenów i plaż są atrakcje typu pływanie z delfinami, wielkie akwarium, czy knajpa Gordona Ramseya. Jednego tylko nie przewidzieliśmy…
Z palmy nie widać samej palmy!
Z poziomu ulicy palma to nic innego jak zwykłe ulice i osiedla. Palm Jumeirah najlepiej widoczne jest… z powietrza. Choć niedawno otwarto wieżę widokową o wymownej nazwie “The View at the Palm” to niestety o tym nie wiedzieliśmy.
W betonowym labiryncie
W ogóle pierwsze kroki człowieka w Dubaju wyglądają jak błądzenie dziecka we mgle. Wielkie ulice, ciężka orientacja, duże odległości. Potrzeba paru dni, żeby się choć trochę odnaleźć, a to trochę i tak jest niewystarczające.
Nie wystarcza też znajomość arabskiego. 50% mieszkańców Dubaju to przyjezdni, głównie tania siła robocza z Indii, Pakistanu czy Bangladeszu. Wszyscy kierowcy taksówek, z którymi przez tydzień podróżowaliśmy pochodzili właśnie z tych krajów. Żaden z nich nie mówił po arabsku, większość mówiła po angielsku z hinduskim akcentem. Komunikacja była ciężka, zwłaszcza, że sami nie wiedzieli gdzie mają jechać!
Na szczęście dobrze działa nawigacja Google. Wyobraźcie sobie, że w Dubaju nie ma tradycyjnych adresów, ani nazw ulic. Ludzie orientują się po nazwach budynków. A jak budynek jest nowy (a takich jest sporo) to jest klops, bo jeszcze nikt go nie zna. Europejczykowi na pewno ciężko się na taką orientację przestawić.
Stare miasto w Dubaju
Niemniej da się. Po szybkiej analizie mapy, włączamy kierowcy nawigację i jedziemy do najstarszej części miasta – Dur Dubaj. Według przewodnika ma tu być “tradycyjny układ arabskiego miasta”. Ku naszemu rozczarowaniu jest parę sztucznych budynków z drogimi sklepami i wielkimi markami typu Starbucks, Samsung czy Apple… Jeszcze tak niedawno, bo przecież w latach 50. XX wieku Dubaj był niewielkim miasteczkiem na pustyni. Ulokowany nad kanałem Dubai Creek nawet nie spodziewał się, że coś więcej z niego wyrośnie.
Złoża ropy odkryte w latach 60. do spółki z – trzeba przyznać – futurystyczną wizją ówczesnego szejka Raszida bin Saaed al Maktouma sprawiły, że niewielka wioska stała się metropolią wymienianą na równi z Nowym Jorkiem, Tokio czy Londynem. Pomimo wszelkiej krytyki, trzeba oddać szejkom Dubaju zarówno wizję, jak i dość mądre zarządzanie przychodami z wydobycia ropy. Dzisiaj, w 2021 roku, przychód z ropy stanowi jedyne 18% przychodu miasta. Cała reszta jest wypadkową wizji i mądrych inwestycji w finanse czy turystykę. Choć oczywiście jest i druga strona medalu w postaci wyzyskiwanych pracowników z Azji, często traktowanych jak niewolników. No ale ja dzisiaj nie o tym…
Przeprawa przez Dubai Creek
Z Bur Dubaj przeprawiamy się tradycyjną łodzią zwaną “abra” przez Dubai Creek. W tle słychać nawoływanie muezina do modlitwy z Wielkiego Meczetu. Słońce powoli zachodzi, a my wchodzimy w tę autentyczną część miasta, gdzie sprzedawcy głośno zachwalają swoje produkty, tłumy ludzi pędzą w stronę meczetów lub domów, a turyści przechadzają się między sukami, czyli tradycyjnymi arabskimi targami.
Jesteśmy w dzielnicy zwanej Deira.
Na arabskim suku
Deira jest autentyczna, bo zamieszkana przez najbiedniejszych mieszkańców miasta. Jest kolorowa, bo Ci mieszkańcy pochodzą z kilkudziesięciu krajów i mówią w kilkuset językach. Deira pachnie ziołami i sziszą. Najpierw mijamy targ przypraw, potem wchodzimy w targ złota.
Tak zwany “Gold Souk” to gratka dla turystów. Można tu się obkupić w “tanie” złoto. Słowo to dałem w cudzysłów, bo za naszyjnik wciąż damy parę tysięcy euro. No ale ponoć jest taniej niż gdzie indziej. Osobiście jednak wolę przyprawy. Są bardziej fotogeniczne. Na pewno bardziej niż sztuczne arabskie miasteczko zbudowane po drugiej stronie kanału.
Takich “tradycyjnych” miasteczek jest w Dubaju więcej. Podobnym założeniem architektonicznym, które ma imitować historyczny układ ulic z niewysokimi budynkami jest Madinat Jumeirah. Położony dość blisko wspomnianej już palmy pełni rolę galerii handlowej. I nie powiem, jest dość przyjemny. Pomiędzy budynkami są kanały, a na jednym z rogów rozpościera się widok na Burdż al-Arab, czyli najbardziej ekskluzywny hotel świata.
Burdż al-Arab – hotel siedmiogwiazdkowy
Na pewno wiecie o czym mówię. To budynek w kształcie żagla, zwany hotelem siedmiogwiazdkowym. W rzeczywistości gwiazdek ma pięć, bo więcej się dostać nie da… ale jakby się dało – to by dostał. Do hotelu zwykły szary przechodzień nie wejdzie, wejście jest strzeżone. Można strzelić fotkę, ale szybko. Decydujemy się zrobić zdjęcia z pobliskiej plaży Jumeirah. Nie przewidzieliśmy tylko, że widok na Burdż al-Arab zasłoni budowa. Ponoć w Dubaju to normalne. Buduje się z prędkością światła. Byle więcej, byle większe i bardziej ekskluzywne. Musi być naj.
Choć akurat na plażach tego naj nie widać. Owszem, woda jak w wannie, ale w wodzie trochę śmieci. Pięknością wybrzeże Zatoki Perskiej na tym odcinku też nie powala. Pomimo pięknych, sztucznych wiosek, które kryją w sobie knajpki, restauracje, sklepy, a nawet galerie handlowe – urozmaicając wczasowiczom morskie i słoneczne kąpiele.
Burdż Chalifa – najwyższy budynek świata
Niestety rozczarowaniem jest także Burdż Chalifa. Nie wiem, może mózg ludzki nie ogarnia czegoś tak wielkiego i może wzrok nasz sięga nie wyżej niż 500 metrów? Najwyższy budynek świata nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia jak np. wieżowce Manhattanu. Nie umiem powiedzieć dlaczego. Z założenia przecież ma wciskać człowieka w ziemię.
Burdż Chalifa powstał w 2009 roku i mierzy 828 metrów, co czyni go najwyższym budynkiem świata. Wyglądem ma przypominać różę pustyni, nawiązuje też do tradycyjnej architektury arabskiej. Aktualnie dzierży także parę innych rekordów, m.in. ma najwięcej na świecie pięter, najwyżej położony apartament mieszkalny, najwyższą windę świata czy najwyżej położony odkryty punkt obserwacyjny.
Na tenże punkt obserwacyjny skupiliśmy się. Być w Dubaju i nie wjechać na Burdż Chalifa? Nawet horrendalna cena wstępu nas nie odstraszyła. I wszystko po to, żeby Wam powiedzieć, że nie warto… ale po kolei…
Ceny są tak wysokie jak i budynek
Dostępne są dwie opcje wyjazdu na najwyższy budynek świata. Tańsza opcja to taras “At the Top” na 124 piętrze. W pakiecie jest też piętro 125 z kawiarnią i sklepikiem z pamiątkami. Cena biletu to 149 dirhamów (w przeliczeniu ok. 169 zł). Jednakże gdybyście chcieli z tegoż tarasu obejrzeć zachód słońca, zapłacicie już 224 dirhamy (253 zł). Ta cena obowiązuje w godzinach 16:00 – 18:30.
Wspomniany przeze mnie najwyższy odkryty taras widokowy nazywa się SKY (niezbyt kreatywnie, prawda?). Znajduje się na 148 piętrze, na wysokości 555 metrów. Ceny wstępu są równie wysokie – 379 dirhamów (429 zł) oraz 533 dirhamów (603 zł) na zachód słońca. W pakiecie dostaniecie ciasteczko i wodę oraz wstęp na te niższe piętra. I tam dopiero porównacie, że w zasadzie to większej różnicy w widoku nie ma… a w cenie była…
Sama wycieczka na Burdż Chalifa trwa ponad 2 godziny. Trzeba odstać swoje w kolejce na górę, trzeba odstać i w dół. Jest to męczące i chyba nie warte świeczki. No ale być w Dubaju i nie wjechać na najwyższy budynek świata?
P.S. Aktualne ceny znajdziecie tutaj. Tutaj też kupicie bilety online.
Rybki w akwarium w największej galerii handlowej świata
Żeby dostać się do Burdż Chalify, trzeba przejść przez Dubai Mall – największą galerię handlową świata. A przynajmniej tak się reklamuje. Ponoć przewija się tędy około 100 milionów ludzi rocznie. To ponad dwa razy więcej niż populacja Polski. I uwierzcie mi – przez Dubai Mall nie da się tak po prostu przejść…
Wystawy najdroższych marek świata przykuwają nawet najbardziej obojętne oko. Sklepy z najbarwniejszymi słodyczami, zabawkami, ubraniami – no nie da się przez ten sklep po prostu przebiec. Trzeba ciągle stawać i się przyglądać. Mistrzowie marketingu projektowali witryny, naprawdę. A w końcu jak już się przebijecie przez te wszystkie sklepy i sklepiki dotrzecie do akwarium z rybkami… ł3agodnie powiedziane. W ogromnym akwarium pływają rekiny i płaszczki. Można popływać z nimi, tylko trzeba zapłacić. Za dodatkową opłatą możecie też zejść poziom niżej i podziwiać rekiny z podwodnego tunelu. Są też inne stworzenia, w tym pingwiny. Wszystko to w podwodnym zoo zwanym Dubai Aquarium and Underwater Zoo.
A jak już się przebijecie przez Mall, uwagę waszą znowu przykują… tym razem fontanny. To najwyższe fontanny na świecie (a jakże!), które poruszają się w rytm muzyki. Pokaz jest co pół godziny, każdy do innej ścieżki dźwiękowej. Fajne, ale na kolana mnie nie rzuciło. Jedynie te arabskie melodie dodały atmosfery…
Dubaj Marina
Trochę macie już przesyt, nie? Ja też miałem. Za dużo tego i wszystko za duże. Dodając do tego temperaturę, wilgotność i wszędobylski beton… Cóż, to nie dla mnie te klimaty. Skoczmy jeszcze wieczorem więc do ostatniego miejsca. To Dubai Marina. Nowoczesne osiedle mieszkalne. Oczywiście ekskluzywne. Wysokie wieżowce otaczają niewielką zatokę, w której mieszkańcy cumują swoje jachty. Klimatycznie. Niemniej jest to jedno z niewielu miejsc w mieście, gdzie można nieskrępowanie spacerować. Wzdłuż mariny poprowadzono długą promenadę, której nie zakłócają 6-pasmowe drogi. A przy promenadzie znajdują się liczne knajpy i sklepiki. Całkiem tu przyjemnie.
No i co najważniejsze, w Dubaju nawet po zmroku człowiek czuje się bezpiecznie. Podobno przestępczość jest tu na poziomie jednym z najniższych na świecie.
Na koniec EXPO…
Byłbym zapomniał. Jest rok 2021 czyli rok, w którym w Dubaju odbywa się wystawa światowa EXPO2020. Przeniesiono ją na rok później ze względu na pandemię. I choć w Europie wciąż obowiązuje masę ograniczeń, na Expo 2020 ludzi jest sporo. To moja pierwsza wizyta na takiej wystawie i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Trochę to tak, jakby świat skurczył się do terenu wystawy. Tu Tajlandia, tam Francja. Tu Argentyna, tam Australia. No i Polska. Tym razem w naprawdę ładnym, drewnianym pawilonie. A w środku naprawdę ciekawe eksponaty i ciekawi ludzi. Nie mamy się czego wstydzić!