Jest godzina 3 w nocy. Padnięci powoli dojeżdżamy do celu. Asfalt już dawno się skończył. Jedynym źródłem światła są reflektory naszych samochodów. Krajobraz jak z horroru. Nawigacja wskazuje koniec drogi. Wojtek majaczy. Widzi żaby na wyschniętej ziemi. Wysiadamy z aut, słyszymy morze i czujemy ukłucia dziesiątek komarów. Nie! Setek! Tysięcy! Nic dziwnego, że w promieniu kilometra nie ma żywej duszy. Ubrani od stóp do głów rozbijamy naprędce namioty i kładziemy się spać. Nie! Przecież kupiliśmy Nemiroffa za równowartość 9 złotych! Musimy choć symbolicznie wypić po kieliszku! Przecież w końcu dotarliśmy nad Morze Azowskie!
Jest godzina 5 rano. Nie zważając na komary oglądamy piękny wschód słońca. Druga butelka Nemiroffa się powoli kończy. Nagle napada nas dzika chęć wskoczenia do wody. Dajemy się ponieść emocjom i lądujemy w morzu. Woda ciepła jak w wannie, gdyż Morze Azowskie w najgłębszym miejscu ma zaledwie 13 metrów, więc szybko się nagrzewa. Czujemy się jak w raju!
Jest godzina 7. Pijani pięknem Krymu kładziemy się do namiotu. Zaduch i gorąc zmusza nas jednak do położenia się w chłodniejszym miejscu jakim jest plaża. Nie zważamy na to, że za parę godzin to samo miejsce będzie równie gorące. Budzi nas palące słońce i pulsujące skronie. Pociesza nas jedynie to, że musimy wstać tylko po to by rozbić parasol i znowu się położyć. Na szczęście słońce płoszy też komary.
Jest jakoś po południu. Burczące brzuchy skłaniają nas do poszukania najbliższego sklepu. Ochotnicy wyruszają w celu zakupienia żywności i wody. Wracają po 3 godzinach z drożdżówkami i pustą butelką. Upał jest zabójczy. „Woda idzie jak woda.” Nieopodal kąpią się krowy. Ciekawe czy im też doskwiera słońce? Na pewno doskwiera rybom, które pływają do góry brzuchami. Upały w tym roku biją rekordy zabijając nawet morską faunę.
Jest wieczór. Wracają komary. Pomimo ciepła musimy mieć swetry lub bluzy. W wodzie coraz więcej ryb kona. Decydujemy, że czas na nas. Wybrzeże Morza Azowskiego mimo iż dzikie i odludne nie zachęca do dłuższego pobytu. Zbieramy cały dobytek, ustawiamy GPS na najbliższy punkt nad Morzem Czarnym i uciekamy.
Mija około pół godziny. Dojeżdżamy do obszaru zamkniętego szlabanem. Budynki wyglądają podejrzanie. Pewnie jakiś tajny poligon. Zawracamy i obieramy inną drogę. GPS pokazuje, że jesteśmy już nad morzem. Wysiadamy z aut i nie widzimy wody. Nie słyszymy szumu, ani nie czujemy morskiej bryzy. Karol podchodzi z latarką i oświetla ogromny klif. Parę metrów dalej i zatrzymać się byłoby już trudno. Jest już ciemno i późno, więc nie mamy czasu na szukanie hoteli. Rozbijamy namioty i podziwiamy gwieździste niebo oraz smak ukraińskiego piwa…