Wijąca się pomiędzy Morzem Czarnym, a szczytami Kara Dag ścieżka jest jednym z najbardziej fotogenicznych miejsc w jakich byłem. Zetknięcie się wielkiej wody, z wyrastającymi bezpośrednio z niej skałami jest zjawiskiem niepowtarzalnym, pięknym i dość niebezpiecznym. Nie ryzykujemy jednak, idziemy wyznaczonym dla turystów szlakiem. A turystów tu dość sporo, jak na tę część Krymu. Chociaż w porównaniu do Lazurowego Wybrzeża czy Costa Brava, to krymskie wybrzeże Morza Czarnego można nazwać dzikim i pustym. A ścieżka Golicyna jest na to świetnym dowodem.
A kim był ten Golicyn? Kniaziem, czyli szlachcicem, który na Krym sprowadził francuskie winogrona i nauczył tutejszych robić prawdziwego szampana. A w zasadzie to wino musujące, bo „szampan” to nazwa zarezerwowana dla Szampanii. Kniaź ten żył kiedyś właśnie w tych okolicach, i tu miał swoją grotę, w której trzymał wino i przyjmował gości. Tak przynajmniej głosi legenda.
Do groty tej jednak nie docieramy. Gubimy się wśród skalistych zakrętów, wśród drzew i zatoczek. Tych ostatnich mnóstwo. Jedne większe, drugie mniejsze, wszystkie romantyczne. Aż prosi się, żeby zacumować w jednej z nich łódkę i odpocząć w błogi spokoju. Gdzieniegdzie widać pojedyncze osoby, które właśnie tak postanowiły zrobić. Niektórzy nawet porozbijali na skałach namioty. A my idziemy w skwarze i szukamy właściwej drogi.
Wojtek zauważa pnącą się wysoko nad nami ścieżkę i z podziwem w głosie stwierdza: – Patrzcie, tam wysoko też jest jakaś dróżka! – Nie mija kwadrans, a właśnie tą ścieżką wspinamy się. Warto, z góry rozciągają się niepowtarzalne widoki.
Mijają nas dwie blondynki. Nie mamy mapy, stwierdzamy więc, że to dobry znak i podążamy za nimi. Niestety, one chyba też się zgubiły. Po jakimś czasie udaje nam się dojść do właściwej trasy. Jeszcze musimy wytłumaczyć strażnikowi co robiliśmy poza wyznaczonym terenem i możemy wychodzić z rezerwatu. Przy wyjściu, zmęczeni i umordowani umilamy sobie życie Obalonem. A stąd już niedaleko do Nowego Świata. Obalon co prawda przenosi nas do lepszego świata, ale żeby wrócić do Wiesiołoje, musimy dotrzeć do plaży w mieście zwanym Novy Svit. Tam negocjujemy cenę i wypożyczamy łódkę ze sternikiem, który zawiezie nas na naszą plażę.
Niedługi to rejs, choć miał być dłuższy. Co niektórzy się pomylili… No ale i tak fajnie jest. Tym razem piękne widoki z perspektywy morza i kąpiel w krystalicznie czystej wodzie, wśród ławic meduz. Podobno niegroźnych. No i dopiero z wody widzimy jak bardzo zabłądziliśmy i jak dużo przez to straciliśmy. No cóż, takie są już uroki tej naszej krymskiej podróży.