Rovinj: Symbol Istrii i Chorwacji
Jeżeli wybieracie się na Istrię i możecie zobaczyć tylko jedno miejsce – niech to będzie Rovinj. Jeżeli wybieracie się do Chorwacji i macie czas odwiedzić tylko jedno miejsce… no nie, to nie będzie Rovinj, ale z pewnością jest w pierwszej trójce. Sami zobaczcie dlaczego.
Miasto jest jednym z najbardziej emblematycznych w całej Chorwacji. Co prawda murów nie ma, ale i tak jest nieźle (parafrazując klasyka).
Półwysep, który kiedyś był wyspą
Stare miasto Rovinja (długo zastanawiałem się jak to odmienić) leży na półwyspie, który kiedyś był wyspą. Z racji świetnego położenia miasto rozwijało się prężnie i szybko wyrosło poza wyspę (która dzisiaj jest półwyspem). Koniec końców zdecydowano się zasypać wąski przesmyk łącząc w ten sposób rozrastające się miasto.
Półwysep (który kiedyś był wyspą, ale o tym już wiecie) prezentuje się bardzo malowniczo, zwłaszcza, gdy patrzymy na niego z zewnątrz. Wielokolorowe kamienice opadają wprost do wód Adriatyku, a nad nimi czuwa wieża kościoła św.Eufemii.
Patronka tegoż kościoła jest też patronką całego miasta. Jej szczątki dotarły tutaj cudownie przyniesione przez morze, mimo iż ich destynacja była całkiem inna. Tak przynajmniej mówi legenda. W każdym razie prawdziwy adresat przesyłki o nią zbytnio chyba nie pytał, bo dzisiaj można je oglądać w kościele, w sarkofagu i z woskowym modelem twarzy świętej.
Do samego kościoła warto też się wspiąć dla celów widokowych. Jest to przecież najwyższy punkt miasta. I choć samo miasto najlepiej wygląda spoza miasta, to czasem też warto zmienić perspektywę.
Zwłaszcza, że droga jest długa, kręta i wiedzie przez gąszcz uliczek. Niezbyt zachęcające, prawda? Dlatego muszę dodać, że są to uliczki starego miasta, w którym mieszają się wpływy… no właśnie, jakie?
Z rąk do rąk
Rovinj (z włoska Rovigno) założyli Rzymianie w 129 roku p.n.e. Po Rzymie, miasto odziedziczyło Bizancjum, konkretnie po rozpadzie Cesarstwa na wschodnie i zachodnie. Po Bizancjum byli kolejno Wenecjanie, Austro-Węgrzy, Włosi oraz Jugosłowianie. Stąd już było bardzo blisko do Chorwatów, bo przecież zaliczali się oni do grona tych ostatnich.
Dzięki tak bogatej przeszłości i przechodzenia z rąk do rąk (co samo w sobie chyba przyjemne nie jest), dzisiejszy Rovinj ma co pokazać turystom. I mieszkańcy o tym dobrze wiedzą i korzystają… także finansowo. Jakbyście chcieli zjeść sobie rybkę z widokiem na miasto, będziecie musieli zostawić w restauracji przynajmniej 80 zł. Jeśli chcecie znów zrezygnować z widoku… to nie ma to sensu, bo ceny są wszędzie takie same.
Nie zaoszczędzicie też robiąc zakupy chociażby na tutejszym targu. I choć świeże owoce i lokalny przysmak – trufle wyglądają zachęcająco… cóż… przynajmniej ja musiałem obejść się smakiem… fotografii 🙂
Dobra, ponarzekałem, to teraz coś pozytywnego. Rovinju, lub Rovingo, dodaje uroku fakt, że kamienice i ulice są zamieszkałe. Co i rusz suszy się pranie, gospodynie odpoczywają nad brzegiem (skrajem!) morza, choć ledwo otwarły drzwi wejściowe. I pomimo tłoku turystów żyją swoim życiem. Prowadząc typowe życie na zewnątrz. Typowe oczywiście dla krajów południa Europy. Dzięki tym obrazkom Rovinj to raj dla fotografa.
Niestety, nie każdego fotografa. Fotograf, który zwiedza miasteczko z ruchliwym dzieckiem, które na każdym kroku chce wyjść z wózka… Cóż. Jak macie dzieci to wiecie o czym mówię.
Niemniej, parę zdjęć udało się wykonać. Coś tam chyba wyszło 🙂
P.S. Najlepsze zdjęcia całej starówki wyjdą nam z „molo” po południowej stronie miasta. O zachodzie, słońce będzie opadać do morza. O wschodzie – oświetlać kamienice.
P.P.S. Z północy na południe Rovinja można łatwo dojść na nogach. Zajmie nam to jakieś… 10 minut 🙂