Viva Las Vegas!
Gdzie można zobaczyć Koloseum, Wieżę Eiffela, Statuę Wolności i Wenecję za jednym zamachem? Można w parku miniatur, można też w Las Vegas. W tym ostatnim bynajmniej nie w miniaturze. Bo w Las Vegas wszystko musi być duże…
Jest więc duży Pałac Dożów z Wenecji, przy którym można sobie popływać gondolą. Jest duży Most Rialto nad ulicą obok. Jest duża Piramida, w której kryje się hotel o nazwie Luksor. Jest duża Wieża Eiffela obok hotelu Paris. Jest duża Statua Wolności z Empire State Building i przyklejonymi do niego czynszówkami. Jest duży zamek króla Artura. Jest duża gumowa kaczka, duży plastikowy kwiatek, jest dużo dużych rzeczy i dużo ludzi… czasem też dużych.
Duże są plakaty namawiające do różnych przyjemności zakazanych w innych krajach. Jeden zaprasza do strzelania z shotguna, drugi obiecuje dowieźć piękne dziewczyny pod wskazany adres, a kolejny namawia na „bucha” marihuany. Z dużego billboardu, duży adwokat zapewnia cię, że zarobisz na swoim rozwodzie lub wypadku samochodowym. Istne szaleństwo.
Impreza na ulicy
Ludzie wszelkiej maści tańczą na ulicach do muzyki płynącej z głośników ukrytych w latarniach. Buddyjski mnich rozmawia przez iPhone’a, a obok puszyste panie w samej bieliźnie robią sobie selfie na tle plastikowego (ale dużego) Koloseum. Rozbawione i kolorowe tłumy płyną po Las Vegas Boulevard przez całą dobę.
Wszystko to razem tworzy jedną wielką mozaikę. Ciekawą i intrygującą, a zarazem kiczowatą i męczącą. Las Vegas jednocześnie budzi wiele skrajnych emocji, radość, zachwyt, odrazę, niechęć, zmęczenie. Nie ma drugiego takiego miasta, które jest jednocześnie fajne i okropne. No może ewentualnie Neapol…
Z tym, że Neapol to miasto antyczne, a historia Vegas sięga ledwie końcówki XIX wieku. Jak to się stało, że na środku pustyni powstało tak wielkie i sławne miasto? Historia ta jest bardzo ciekawa.
Początki Las Vegas
Pomimo tego, że na terenach południowej Nevady ślady ludzkie pochodzą sprzed 10 tysięcy lat, a członkowie autochtonicznego plemienia Pajutów zamieszkiwali tutaj od wieków, pierwszy Europejczyk pojawił się dopiero w 1821 roku.
Był to Hiszpan Rafael Rivera podążający z ekspedycją z Nowego Meksyku do Kalifornii. To jemu miasto zawdzięcza swoją nazwę oznaczającą „łąki”. Pośrodku pustyni, Rivera znalazł oazę zieleni, idealną na przystanek w ciężkiej drodze po rozpalonej ziemi.
Hiszpanie nie zabawili jednak długo w dolinie Las Vegas. Po nich próbowali osiąść tu Mormoni. Przyprowadził ich w 1855 Brigham Young. Osada trwała krótko, a ludzie koniec końców powrócili do Utah.
Dopiero gdy kalendarz wskazał nadejście nowego wieku, do opuszczonej osady dotarła kolej Salt Lake City – Los Angeles. Wraz z nią, napłynęli jej pracownicy, a za nimi usługodawcy, sprzedawcy, biznesmeni i inni poszukujący szczęścia na nie tak bardzo już dzikim zachodzie.
Nietrudno się domyślić, że mieszkańcy młodego Las Vegas byli głównie płci męskiej. Trzeba było im więc dostarczyć rozrywkę i tak zaczęły powstawać pierwsze kasyna, kina czy domy uciech.
Zapora Hoovera i rozwój miasta
Kolejnym punktem zwrotnym w historii miasta była decyzja o budowie zapory na rzece Kolorado w 1931 roku. Boulder Dam, przechrzczona z czasem na Hoover Dam (na cześć prezydenta Herberta Hoovera), przyciągnęła do Vegas kolejne tysiące pracowników fizycznych… oczywiście głównie płci męskiej. Po pracy oddawali się rozrywce przy jedynej asfaltowej drodze – Fremont Street. Tam właśnie mieściło się najwięcej kasyn i domów publicznych oraz innych lokali usługowych.
Właścicielami przybytków byli głównie gangsterzy ze wschodniego wybrzeża. Vegas stało się jedną wielką pralnią brudnych pieniędzy, dochodów z kradzieży i morderstw. Nie przeszkadzało to kolejnym nowym mieszkańcom miasta osiedlać się tutaj. Mafia paradoksalnie utrzymywała w mieście bezpieczeństwo, więc zarówno mieszkańcy, jak i turyści płynęli do Las Vegas strumieniami. Nevada była rajem, w którym można było prawie wszystko.
W 1941 roku, przy autostradzie nr 91 tuż za miastem, otwarto resort El Rancho Vegas. Nie trzeba było czekać na kolejne hotele, które jak grzyby po deszczu pojawiały się wzdłuż trasy prowadzącej do Los Angeles. Odcinek nazywa się dzisiaj „the Strip” i to wzdłuż niego znajdziecie wszystkie wymienione na początku cuda świata.
Hotel, kasyno, hotel, kasyno…
Później już tylko rosły hotele, kasyna, nowe – większe hotele, nowe kasyna, a wraz z nimi tłumy, które do Las Vegas ściągają z całego świata w przeróżnych celach – głównie rozrywkowych. Kto nie chciałby choć raz w życiu przeżyć poranka rodem z Kac Vegas? Smaczku dodawali artyści i celebryci z Elvisem i Sinatrą na czele. Miasto o złej sławie, nie bez kozery nazwane „Miastem Grzechu„, stało się miejscem, do którego każdy Amerykanin musi przyjechać chociaż raz w życiu.
W latach 60. oblicze miasta odmienił Hugh Hefner (założyciel Playboya), tworząc tzw. megaresorty, do których mogły (i nadal mogą) przyjeżdżać całe rodziny. Ogromne kompleksy hotelowe, z basenami, aquaparkami, kasynami i wielkimi imprezami mieszczą się głównie przy wspomnianym już „the Strip”. Tutaj znajdziemy słynne hotele Luxor, Paris, New York, New York, MGM, lśniący złotem Trump Hotel czy słynący z pokazu fontann Bellaggio. Las Vegas to chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie hotele są główną atrakcją turystyczną.
Strip… i tyle
Generalnie poza „stripem” w Vegas nie ma wiele. Las Vegas Boulevard (bo tak brzmi dumna nazwa ulicy) widać nawet z dużej odległości, bo reszta miasta posiada niską zabudowę. Są to głównie małe zakłady i przedsiębiorstwa, fast foody, supermarkety… Przez długi czas zastanawiałem się gdzie mieszkają ludzie, ale później zgubiłem się i trafiłem do ekskluzywnej dzielnicy Summerlin, na obrzeżach. Co ciekawe osiedla mieszkalne w Las Vegas graniczą z pustynią i nie przeszkadza im to w perfekcyjnym utrzymywaniu zielonych ogródków.
The Strip ciągnie się przez jakieś 5 mil (ok. 8 km) i co ciekawe, większość znajduje się poza administracją miasta Las Vegas. Przejście tego odcinka jest równie fascynujące co dręczące. Bulwar jest chyba jedynym miejscem w mieście, po którym najlepiej poruszać się pieszo. Poza tym autem, autem i jeszcze raz autem (do zwariowania!). Jesteś głodny – musisz wsiąść w auto, zapomniałeś kupić pomidorów – wsiadasz w auto, chcesz odwiedzić sąsiada – musisz jechać autem. Nie masz auta – masz problem!
Ale wróćmy na Strip…
To ulica, która nigdy nie śpi. Jest na niej tak samo dużo imprezowiczów co turystów z całego świata, zarówno w ciągu dnia jak i w środku nocy. No i co najważniejsze – nie ma opcji, żeby nie wylądować w kasynie. Deptak jest poprowadzony tak, abyś musiał przejść obok stołów pokerowych, jednorękich bandytów i ruletek. Nawet próbowałem coś wygrać, ale że nigdy tego nie robiłem i mnie wcale nie ciągnie… nie potrafiłem obsłużyć maszyny (zwykłych jednorękich bandytów gdzie ciągniesz i przegrywasz ze świecą szukać).
Kasyna oczywiście połączone są z hotelami, które notabene drogie nie są. Noclegi od 150 zł za dobę. Plus to, co przegracie. Wszystko przecież musi być skalkulowane.
Stolica kiczu?
Resorty prześcigają się w wielkości i fantazyjności. Jeden bardziej kiczowaty od drugiego. Jeżeli stwierdzicie, że czegoś brzydszego już tu nie zobaczycie – zróbcie parę kroków dalej i zapewniam – mylicie się!
Same nazwy mówią przybyszowi, dokąd przyjechał. Znajdziemy tu Flaminga, Saharę, Tropicanę czy Raj (Paradise). To ostatnie to granicząca z Las Vegas miejscowość, w której znajduje się duża część Stripu czy lotnisko McCarran. Znajdziecie w Vegas wielkie, plastikowe M&Msy, ogromne loga wszystkich możliwych marek świecące barwami tęczy, wielką butelkę Coca-Coli oraz wszelkiego typu maszkary, potwory, postacie z kreskówek i komiksów. Kicz tańczy i śpiewa i was zalewa swoim nieskończonym ogromem…
Kwintesencją tego wszystkiego jest chyba wspomiana przeze mnie już Fremont Street. Historyczne centrum Las Vegas, do niedawna straszące zapyziałymi kasynami, dziś zostało przekształcone w uliczną imprezę. Fremont Street Experience to jedno z najbardziej abstrakcyjnych doświadczeń mojego życia. Nad ulicą jest dach, a na dachu w rytm muzyki wyświetlane jest show. Skąpo ubrane dziewczyny tańczą na stołach, muzycy country grają na scenach, a w legendarnym kasynie Bennego Biniona można sobie zrobić zdjęcie z milionem dolarów w gotówce (z czym wiąże się bardzo ciekawa historia na osobny post).
Fremont Street to coś, co oprócz Stripu MUSICIE w Las Vegas doświadczyć.
Viva Las Vegas!