W małej miejscowości Voznesensk, na naszej drodze prowadzącej na Krym, dochodzi do nas czemu pani celnik się dziwiła, że jedziemy Fiatem. W dość dużym upale i w jeszcze większym korku Fiat ten odmawia posłuszeństwa. Jako, że nikt z tubylców nie mówi po angielsku, a nikt z nas nie mówi po rosyjsku, postanawiamy naprawić awarię sami. Okazuje się, że uszkodzony został układ hydrauliczny sprzęgła. Udajemy się więc w poszukiwaniu sklepu z częściami samochodowymi. W mieście jest ich pod dostatkiem, żaden nie ma części do Fiata!
Po jakichś dwóch godzinach krążenia po mieście trafiamy do pewnego małego sklepu gdzie z pomocą rąk i google tłumaczymy co chcemy zrobić.
– Tu uciąć, tu uciąć, to zastąpić, to skrócić, tu skleić. Charaszo?
– A wy do Polsza czy na Krym?
– Na Krym.
– O k***.
No cóż. Nie brzmiało to optymistycznie, ale nam pomogą. Jeden z panów bierze się za naprawę, a w międzyczasie rozwija się dyskusja (proszę nie pytać w jakim języku). Starszy pan oferuje nam, że nas wraz z Fiatem weźmie na tira, bo akurat do Jałty jedzie. Inny proponuje, żebyśmy zostali, bo w Voznesensku przecież basen jest, a i pogoda ładna. W końcu ktoś pyta czemu nie mówimy po rosyjsku, a ktoś drugi wyrzuca temu komuś, że to on nie mówi po angielsku. A Ukraiński? A na co komu ukraiński jak tu wszyscy po rosyjsku lub polsku umieją. Nie ma to jak patriotyzm.
Z naprawionym kablem udaje nam się naprawić i samochód. Dziękujemy przyjaznym Ukraińcom i ruszamy w dalszą drogę. W trakcie jednego z postoi spotykamy w restauracji dwóch Polaków czekających na assistance. Oni mają nowiutkie auto, a i tak się zepsuło. Przykre, ale cieszy, bo oni stoją, a my jedziemy. I co z tego, że Fiatem?