Waszyngton: Spacer po National Mall
Stoję pod pomnikiem Abrahama Lincolna, który na filmach wydaje się większy. Kontempluję fakt, że w zasadzie wszystko tutaj wydaje się mniejsze niż myślałem. Patrzę na zegarek. Odkąd wyruszyłem spod budynku Kongresu minęły jakieś 4 godziny… Rzucam okiem na wielki trawnik z górującym nad nim obeliskiem i stwierdzam, że może jednak się mylę. Przecież muszę jeszcze wrócić…
Najsłynniejszy trawnik świata
National Mall to chyba najsłynniejszy trawnik na świecie, a z pewnością najczęściej fotografowany i filmowany. Przecież każdy widział gmach Kongresu Stanów Zjednoczonych, rozciągający się spod niego widok na wspomniany już obelisk, czyli Pomnik Waszyngtona oraz wielkiego Lincolna, pod którym właśnie stoję. Na setkach filmów, których akcja zahacza o stolicę USA.
Spacer po tymże trawniku jest tak samo przyjemny, co i męczący. Mi doskwiera jeszcze temperatura, która gwałtownie spadła w przeciągu ostatnich 24 godzin. Aktualnie jest już na minusie. Powoli dreptając z powrotem w stronę Kapitolu, dreptam już sam. Wokół nie ma ani jednej duszy. W sumie wcześniej też wielu ludzi nie spotkałem.
Waszyngton zawsze był na mojej liście marzeń. Będąc już tutaj, ciężko mi w to uwierzyć. Ale jednak jestem! I pomimo mrozu realizuję plan zwiedzania najważniejszych atrakcji miasta na nogach.
Gdzie ważą się losy świata
Zaczynam od Kapitolu. Słynny biały gmach, w którym obradują obie izby amerykańskiego Kongresu leży na wschodnim krańcu National Mall. Obecny wygląd pochodzi z połowy XIX wieku, kiedy to musiał być częściowo odbudowany po wojnie amerykańsko-brytyjskiej, w której Brytyjskie wojska spaliły Waszyngton.
Do środka można dostać się tylko na zaproszenie Kongresmena lub dołączając do bezpłatnej wycieczki z przewodnikiem. Oczywiście wybieram drugą opcję.
Pani przewodnik po kolei pyta skąd przyjechaliśmy. Oregon, Floryda, Kalifornia… wygląda na to, że jestem jedynym obcokrajowcem. Polska? Po krótkim „aaa” zakładam, że kobieta nie wie, w którym stanie to leży.
Pomyliłem się. Przy jednym z obrazów Pani przewodnik opowiada o sprzymierzeńcach w walkach niepodległościowych wymownie patrząc w moją stronę.
– Przepraszam Cię, ale będę kaleczyć język polski. Kozzzchuuueashko…
– Kościuszko – podpowiadam z uśmiechem.
– Właśnie. Kozzzzchushko…
– Kościuszko – powtarzam.
– Wszyscy Państwo słyszeli? Tak to się wymawia. Ten Pan o ciężkim nazwisku był generałem Waszyngtona i wsławił się w bitwie pod Savannah.
– Saratogą. Pod Savannah zginął Pułaski – grzecznie poprawiam.
– Racja – uśmiecha się Pani przewodnik.
Zdobyłem już uznanie w oczach współzwiedzających, rozpoznawanie pomników prezydentów zostawiam więc dzieciom. Tylko przy pomniku Rosy Parks, przewodnik upewnia się, że wiem kim była czarnoskóra kobieta, która nie ustąpiła miejsca w autobusie białemu mężczyźnie. Tak się składa, że wiem i zdobywam kolejnego plusa.
W Kapitolu każdy stan ma swoich reprezentantów odlanych z brązu. Sam Waszyngton natomiast dostał wielkie malowidło pod kopułą prezentujące pierwszego prezydenta jako boga. Pewnie nie byłby z tego zadowolony znając jego skromność i umiłowanie demokracji. Ponoć prezydentem został niechętnie, a na reelekcję musieli go bardzo długo namawiać, aż zgodził się pod warunkiem, że będzie to ostatni raz. W ten sposób ustanowił tradycyjną dwukadencyjność urzędu.
Tour po wnętrzu Kapitolu trwa niecałą godzinę. Aktualnych sali obrad zwiedzać nie można, czym jestem bardzo zawiedziony. Przechodzę więc podziemnym korytarzem do pobliskiej Biblioteki Kongresu. Jej zbiory są jednymi z najcenniejszych i największych na świecie. Bardzo duża część została zdygitalizowana, dzięki czemu można z nich korzystać z każdego zakątka globu.
Trójkąt Federalny
Tuż obok biblioteki, a za budynkiem Kongresu siedzibę ma jedna z trzech najważniejszych instytucji USA. Za fasadą z kolumnami działa „Supreme Court” czyli Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych. To tutaj zapadają decyzje czy dana ustawa jest zgodna czy niezgodna z konstytucją. Sąd jest też ostatnią instancją dla obywateli, lecz sprawy do rozpatrzenia wybiera ostrożnie. Jedne z najsłynniejszych to Brown vs. Board of Education czy Roe vs. Wade. Pierwsza symbolicznie zakończyła segregację rasową. Druga zalegalizowała aborcję.
Na Wzgórzu Kapitolińskim spędziłem więcej czasu niż myślałem. Śpieszę więc z powrotem na trawę, w kierunku obelisku. Po chwili zastanowienia odbijam jednak w prawo. Pennsylvania Avenue to najważniejsza ulica USA. Jeżeli prezydent chce odwiedzić kongresmenów, musi pokonać właśnie tę aleję. Ja idę w odwrotnym kierunku.
Mijam budynki instytutu Smithsonian ze słynnymi muzeami. Mijam waszyngtońskie archiwa, główną siedzibę FBI, pomnik Pułaskiego na Freedom Plaza, aż w końcu dochodzę do małego białego budynku, który Thomas Jefferson określił tak dużym, że pomieściłby Dalajlamę i papieża. Ego obecnego lokatora jednak ledwo się w nim mieści…
Jak na europejskie standardy, Biały Dom wcale nie jest duży. To kolejne miejsce, które na filmach wydaje się większe. Niemniej cieszę się, że mogę go zobaczyć na własne oczy i zastanawiam się czy prezydent jest w domu. Zresztą… nawet gdyby mnie zaprosił to odmówiłbym. Trumpa szczerze nie znoszę.
Zresztą nie tylko ja. Przed siedzibą prezydenta protestuje parę osób, w tym jedna przeciwko wszystkiemu…
Miejsce na siedzibę prezydenta wybrał sam Jerzy Waszyngton w 1791. Pierwszymi rezydentami byli jednak John Adams z małżonką Abigail, czyli drugi prezydent Stanów Zjednoczonych i jeden z ojców założycieli. Podobnie jak budynek Kongresu, Biały Dom także został spalony przez Brytyjczyków podczas wojny roku 1812.
Teren wokół Białego Domu jest ogrodzony i chroniony przez Secret Service. Można popatrzeć zza krat. Wnętrza dla przeciętnego człowieka są niedostępne. Żeby zobaczyć słynny Oval Office, trzeba mieć znajomości. Niekoniecznie z prezydentem, można poprosić członka Kongresu, oczywiście drogą oficjalną.
Fotografuję jeszcze pomnik Tadeusza Kościuszki i wracam w stronę trawnika. Za punkt orientacyjny służy mi obelisk.
Chwała bohaterom
I tak, mijając monument poświęcony bohaterom Drugiej Wojny Światowej, trafiam na zachodni skraj National Mall. Tu wznosi się Lincoln Memorial ze słynnym pomnikiem tegoż prezydenta.
Abraham Lincoln wsławił się głównie utrzymaniem Unii w jedności, której zagrażała wojna secesyjna oraz wkładem w zniesienie niewolnictwa. Jest jednym z najpopularniejszych prezydentów i dzięki temu zyskał swoje mauzoleum w tak prominentnym miejscu. Teraz spoziera z wysokiego fotela na rzeszę turystów podziwiającą wielkość Stanów Zjednoczonych. Nie da się ukryć, że pomniki, mauzolea i budynki przy National Mall mają właśnie takie zadanie. Podkreślić wielkość największego kraju.
Za mauzoleum płynie już rzeka Potomak, a za rzeką administracyjnie jest już Wirginia. Bo przecież kompromis stolicy polegał na tym, że nie została ona wzniesiona w granicach żadnego ze stanów. Miasto potocznie zwane przez wszystkich Waszyngtonem, formalnie nosi nazwę Dystryktu Kolumbii. Zostało zaprojektowane przez francuskiego inżyniera Pierre’a L’Enfent’a i wzniesione od zera na początku XIX wieku. Teraz stoi sobie wciśnięte między stany Maryland i Wirginia.
Wirginia musi jednak na mnie poczekać. Czas mam limitowany. Już wiem, że muzea Instytutu Smithsonian muszę odpuścić. Mijam tylko jeszcze pomnik bohaterów Wojny Koreańskiej i Mauzoleum Jeffersona. Robię ostatnie nocne zdjęcia i opuszczam National Mall na czas nieokreślony. Następnym razem przyjadę w lecie, bo -7 stopni daje się we znaki!