Samochód jadący lewym pasem 40 km/h? Autobus jadący środkiem drogi? Traktor tworzący kilometrowy korek? Tak, tak. Wszystko to znamy z polskich dróg. Na pewno każdemu kierowcy zdarzyło się przezwać pod nosem (lub na głos) innego uczestnika ruchu. Mnie również. Po wizycie w Albanii obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Przecież polscy kierowcy to ucieleśnienie kulturalnej i bezpiecznej jazdy!
Jazda na aferę
Jadę 30 na godzinę. Szybciej nie mogę, bo kogoś na pewno bym potrącił. Z tyłu na mnie trąbią i wyprzedzają wcale nie mając do tego miejsca. Z naprzeciwka jadą rowerzyści – pod prąd, na skos, jak komu pasuje. Matka z dzieckiem przechodzi przed maską nie zwracając uwagi na samochód. Dwóch kolegów rozmawia na środku ronda, trzech innych przez nie przechodzi. A wszystkiemu przygląda się policja, która na tym rondzie sobie zaparkowała. Takie atrakcje w Szkodrze – trzecim co do wielkości mieście Albanii.
Szkodra przynajmniej jest na tyle duża, iż jezdnia jest dwupasmowa. Szkoda tylko, że prawy pas traktuje się jak parking lub chodnik. W sumie prawidłowy chodnik jest kropnie zaśmiecony. Nie dziwię się ludziom, którzy wolą iść ulicą. I mówiąc zaśmiecony mam na myśli nie tylko papierki i worki. W Szkodrze na chodniku można znaleźć m.in. materac, wiadro z mopem i rower. Raj dla poszukiwaczy skarbów.
Albański off-road
Do Albanii wjechaliśmy z Czarnogóry, z zamiarem dłuższego pobytu. Pierwsze kilometry „drogi” od granicy (słowo droga mocno przesadzone) nie napawały optymizmem, rozważaliśmy zawrócenie. Później jednak okazało się, że nie jest tak najgorzej. Kraj, który do końca XX wieku nie posiadał ani kawałka asfaltu, aktualnie ma chyba najnowocześniejszą nawierzchnię w Europie. Drogi są nowe i szerokie (dostosowane do stylu jazdy Albańczyków), a przynajmniej te główne. Boczne nadal są świetnym miejscem na off-road.
Mimo tego, od dłuższej wizyty odstraszyły nas tabuny straceńców w Mercedesach (chyba najpopularniejsza marka w kraju) i na rowerach. Natomiast Szkodra całkowicie wybiła nam z głowy Tiranę. Wyobraźcie sobie ten sam chaos, tylko trzy razy większy! Ostatecznie i tak musieliśmy przez stolicę przejechać. Chwała Krzysiowi Hołowczycowi, który tylko raz się w niej zgubił! I tak mimo ciekawości, albańska przygoda sprowadziła się do 1,5 dnia w samochodzie i kurczowego trzymania kierownicy. Zwłaszcza na krętych, górskich drogach bez barierek i pełnych kierowców-samobójców.
Aaaaa… zapomniałbym. Mają autostradę! A przynajmniej coś, co tak jest oznakowane. Parę kilometrów, z których można zjechać i wjechać w dowolnej chwili i w dowolnym momencie. Ale gdyby nasz rząd w takim tempie budował drogi to może byłyby gotowe na Euro…