Po spokojnej nocy spędzonej na przednim siedzeniu Corsy (bardziej wygodniccy rozłożyli namiot) oglądamy skąpany w blasku słońca klif, z którego o mały włos nie spadliśmy poprzedniego wieczoru. Morze Czarne prezentuje się znakomicie! Czysta woda, piękna plaża, szkoda tylko, że Ukraińcy potrafią zorganizować śmietnik gdzie popadnie. Z drugiej strony walające się odpadki skutecznie odstraszają plażowiczów i czynią miejsce dzikim i bezludnym… Z dwojga złego…
Bierzemy szybką kąpiel z meduzami, zbieramy obozowisko i kierujemy się na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża Krymu. Opuszczone PGR-y, sponiewierane drogi i brak żywej duszy ponownie przenoszą nas trzydzieści lat wstecz. Mijamy Teodozję i Koktebel, który słynie z wyśmienitych win. Oczywiście zaopatrujemy się w parę butelek, bo nie można omijać takich atrakcji.
W potwornym upale wjeżdżamy na zbocza rezerwatu Kara Dag. Topiący się asfalt i doskwierające słońce powodują omamy. Słyszę dziwne dźwięki dobiegające z silnika. Na wszelki wypadek zatrzymuję się, otwieram maskę i chowam się przed wydobywającym się z niej dymem! Masz ci los! Znowu?!
Okiem doświadczonego mechanika oceniam, że brakuje płynu chłodniczego. Nie dziwota. Prawie 50 stopni przy drodze i jazda na dwójce po krętych górskich drogach zrobiły swoje. Na szczęście Fiat jest na chodzie i Karol z ekipą dowożą z pobliskiej stacji zapas brakującego płynu. A przynajmniej czegoś co najbardziej taki płyn przypominało. Dolewamy i jedziemy dolać więcej.
Niestety! Pierwsza diagnoza okazała się nietrafiona. Jakiś pijaczyna krzyczy na mnie i wskazuje na ziemię. Patrzę pod nogi, a tam cały płyn, który właśnie wlałem do zbiornika. Niedobrze, oznacza to pęknięcie. Na szczęście zaraz obok stacji znajdujemy mechanika, który rzuca okiem i mówi – Nowy radiator! – Jak to nowy? Nie da się skleić? Na pewno się da! Jak on nie chce nam pomóc, to sami skleimy! I tak z pomocą taśmy klejącej, kleju oraz paru prymitywnych narzędzi naprawiamy pękniętą chłodnicę. McGyver by się nie powstydził!
W międzyczasie ekipa nr 2 znajduje nocleg w pobliskiej wiosce Wiesiołoje. Zmęczeni udajemy się w tamtą stronę i oczom nie wierzymy. Nowiutko postawiony dom, piękna łazienka, woda i … internet! Tutaj! Na końcu świata. Warto wspomnieć, że na wschodnim Krymie o bieżącą wodę ciężko, a o internecie to można pomarzyć! W końcu po zawirowaniach sprzyja nam szczęście!
Szybko się rozpakowujemy, bierzemy kąpiel i jedziemy do pobliskiej knajpki na kolację. Po drodze jeszcze wpadam autem do dziury (nie może być zbyt łatwo…), ale przechodzący chłopcy pomagają nam i możemy zakończyć dzień w dobrych humorach, przy pysznej ukraińskiej nodze z „kuricy”, którą Karol zamawia z wprawą gracza w kalambury. Ah te ukraińskie znaczki w menu…